Przygodę z Nesbø zaczęłam entuzjastycznie i od wielkiej miłości, ale zapału wystarczyło mi na dwie książki, po czym na tapetę wpadło mnóstwo innych. "Czerwone gardło" leżało na czytniku zapomniane i czekało cierpliwie, aż sobie o nim przypomnę. Przypomniałam sobie przy okazji wakacyjnych podróży i przeczytałam w całości w autobusach gdzieś na trasach Wrocław-Warszawa-Wilno-Warszawa. Teraz myślę, że całe szczęście, że ta książka trafiła na takie okoliczności, bo miałam dużo czasu i po prostu czytałam, czekając co będzie dalej. W domu pewnie zniechęciłabym się najdalej w połowie, albo czytała ją przez miesiąc...
