Książka, którą aktualnie czytam do najcieńszych nie należy. Właściwie to ma chyba ponad 400 stron, co skutecznie dyskwalifikuje ją jako lekturę podróżną, bo jest za duża i za ciężka. Dlatego na czas wyjazdu nad morze porzuciłam "Żywot wspinacza strachliwego", a do torby zapakowałam "Boczne drogi" Chmielewskiej.
To zdecydowanie zawsze była jedna z moich ulubionych książek Joanny Chmielewskiej. Zwariowana rodzina głównej bohaterki niezmiennie dostarcza mi mnóstwo radości, ale mimo to nie czytałam "Bocznych dróg" na tyle dużo razy, żeby znać je na pamięć. Bo na przykład "Całe zdanie nieboszczyka" już prawie znam. Co nie przeszkodzi mi przeczytać go jeszcze raz.
Tym razem Joanna, jej matka i ciotki wyruszają w podróż po Polsce, w ramach sentymentalnej wycieczki Teresy, która własnie przylatuje z Kanady. Zjeżdżają kraj wzdłuż i wszerz, oczywiście wplątując się jakimś cudem w tajemnice, afery i porwania...
Mam takie wrażenie, że u Chmielewskiej im więcej bohaterów tym lepiej. Oni wchodzą ze sobą w tak absurdalne i komiczne dialogi, że trudno się oderwać. Przecież do najlepszych można zaliczyć "Wszystko czerwone" czy "Wszyscy jesteśmy podejrzani", a tam aż roi się od barwnych postaci. Tak jest też w "Bocznych drogach", gdzie trzy siostry wiecznie się sprzeczają, ojciec niedosłyszy, bo nie założył okularów, a kuzynka Lilka gotuje na kolację wymiączko. To wymiączko tkwi głęboko w mojej świadomości i zawsze zastanawiam się czy to się rzeczywiście je... No i jest też Marek, mężczyzna życia Joanny, wokół którego roztacza się jak zwykle aura tajemniczości.
Czytałam tę książkę już któryś raz, poszczególne sceny mi się przypominały, choć rozwiązanie tajemnicy na szczęście utknęło gdzieś na dnie mojej świadomości. Ale mimo tego, że w wielu scenach wiedziałam co będzie za chwilę, to i tak śmiałam się głośno i świetnie się bawiłam. Bo Chmielewska tak już ma. Nigdy się nie nudzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz