Wiecie co? Warto brać udział w konkursach internetowych. W ciemno. Nie mówię, żeby we wszystkich, ale w różnych. Można wygrać bilety na filmy i koncerty, na które normalnie być może by się nie poszło. Jasne - może się nie spodobać, ale przecież poza dwoma godzinami czasu nie mamy nic do stracenia. A przy odrobinie szczęścia można trafić na taką perełkę jak "Przychodzi facet do lekarza".
Dany Boon (którego jak się okazuje widziałam już na ekranie w "Wyszłam za mąż, zaraz wracam", ale skojarzyłam dopiero po fakcie), wciela się w Romaina Fauberta - dość przerysowanego hipochondryka nie rozstającego się z żelem antybakteryjnym i posiadającym pokaźny zbiór różnego rodzaju leków w salonie. Żeby była jasność: Romain jest okazem zdrowia, nie licząc swojej uciążliwej dla siebie i otoczenia obsesji. Przyjaciel Romaina, doktor Dimitri Zvenka zbliża się niebezpiecznie do granic swojej tolerancji i cierpliwości. Postanawia zafundować mu terapię szokową w punkcie przyjęć uchodźców z Czerkistanu (fikcyjne państwo położone gdzieś w Europie Wschodniej, ogarnięte wojną domową). Niespodziewanie następuje seria niefortunnych i zaskakujących zdarzeń, którym Romain będzie musiał stawić czoła.
Niemal wszyscy bohaterowie są mocno przerysowani, a następujące po sobie wydarzenia z każdą minutą filmu stają się coraz bardziej absurdalne i abstrakcyjne. Ale w bardzo wysmakowany sposób, tak że nie sposób nie śmiać się podczas seansu. Jest satyra na hipochondryków i stereotypy, są dowcipy na tle kulturowym i żarty sytuacyjne. Komedia balansująca na granicy absurdu (ok, w którymś momencie ewidentnie tę granicę przekracza), romans i trochę sensacji - czego w tym filmie nie ma! Całkiem uzasadnione są porównania do filmów z Louisem de Funès.
Wychodząc z kina stwierdziłam, że dawno już tak nie uśmiałam się na żadnym filmie. "Przychodzi facet do lekarza" to świetna śmiechoterapia!
fot. magmaa.fr
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz