Rozkręciłam się i kupiłam kolejne kilka tomów "Opowieści z Narnii". Zachęcona bardzo pozytywnymi wrażeniami z drugiej części, zabrałam się z zapałem za trzecią. Na początek roku jak znalazł, dobrze jest zacząć od dobrej książki. "Podróż "Wędrowca do Świtu" nie jest zła, ale jednak w porównaniu do "Księcia Kaspiana" wypada dość blado.
W skrócie wygląda to tak, że Kaspian wyrusza w rejs, żeby odnaleźć zaginionych przed laty baronów swojego ojca. Płynie więc na wschód, gdzie nikt nie wie co go czeka, bo przecież nikt nigdy nie był za horyzontem i nie wiadomo co tam jest. W podróży towarzyszą mu Edmund, Łucja i ich przemądrzały kuzyn Eustachy, którzy nie wiedzieć czemu akurat w tym momencie znów trafili do Narnii. No i płyną tak. I płyną. Płyną. Zatrzymują się na jakiejś wyspie. Potem znowu płyną. Płyną. Wydarza się coś niebezpiecznego. A potem dla odmiany płyną.
I nie byłoby w tym płynięciu może nic złego, gdyby nie to, że ta pełna niebezpieczeństw podróż przychodzi im wyjątkowo łatwo. Każdą przeciwność losu pokonują w mig, wracają na pokład i płyną dalej na wschód. W porównaniu z poprzednią częścią, gdzie bohaterowie musieli trochę o swoje powalczyć, stawić czoła jakiemuś przeciwnikowi, zawalczyć sprytem, odwagą i siłą, tutaj mieli po prostu wakacje.
Ale nie zniechęcam się, bo tak jak wspomniałam - czytało się mimo wszystko przyjemnie, tyle że bez większych emocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz