Skusiła mnie najpierw okładka, potem tytuł, na końcu opis. Nie na tyle, żeby od razu zabrać ją z półki ze sobą do domu, ale dość szybko wyszperałam ebooka w sensownej cenie i zabrałam się do czytania. No bo książka o książkach, o księgarniach, o pasji i przyjaźni - to zawsze brzmi dobrze, pozytywnie, optymistycznie. Samo pcha się w ręce.
"Księgarnia spełnionych marzeń" to opowieść o przyjaźni Sary i Amy, które dzielił ocean, bo jedna mieszkała w Szwecji, druga w Stanach Zjednoczonych. Dzielił je też wiek, doświadczenia, otoczenie... właściwie wszystko, bo połączyły je książki. Po wielu wymienionych listach i książkach, Sara w kluczowym dla siebie momencie życia postanawia odwiedzić Amy, zamieszkać w małym miasteczku Broken Wheel (czyż sama nazwa tego miasta nie jest już jakaś taka złowroga?) i przez dwa miesiące poznawać wszystko to, o czym opowiadała jej przyjaciółka - ludzi, miasto, niesamowicie zaczarowany klimat i historię.
Sara po przyjeździe do Broken Wheel przeżywa spory szok i niemały zawód, bo miasto nie jest do końca takie jakim wydawało się w listach od Amy. Podobnie zawiodłam się ja, bo książka nie do końca była taka jaką wydawała się według opisu i okładki. "Księgarnia spełnionych marzeń" to taka sielankowa opowieść o amerykańskiej prowincji i turystce ze Szwecji, która czuje, że ma misję, żeby zbawić wszystkich poprzez książki. Przykro mi to mówić, ale jest moim zdaniem dość infantylna, naiwna, nie bardzo wie czego chce i zbyt rozczula się nad sobą. Ups. Z kolei Amy, która w książce występuje już tylko w postaci spowijającego miasto ducha, odgrywa stanowczo zbyt skromną rolę w całej tej historii.
Spodziewałam się pięknej opowieści o ludzkiej dobroci, przyjaźni, wzajemnej pomocy i wsparciu. Moim zdaniem każdy z mieszkańców jest potwornie uwikłany we własną historię i problemy, a ich działania w pierwszej kolejności wynikają z czystego egoizmu. Nieprawdopodobna prowincjonalność Broken Wheel i jego mieszkańców jest dla mnie wręcz śmieszna i chwilami nawet żal mi biednej Sary, która nie potrafi się bronić przed ludźmi, chcącymi zjeść ją żywcem swoją gościnnością. A jeśli chodzi o książki - niby wszystko się wokół nich kręci, niby prześwituje idea, że dla każdego jest na świecie odpowiednia książka, ale... nie bardzo coś z tego wynika. Te książki nie wpływają na bohaterów jakoś drastycznie. Nie budzą w nich miłości do literatury. Kołem napędowym tego wszystkiego jest Sara. Nawet nie Amy, której ducha tak bardzo stara się bohaterka zatrzymać w mieście, bo mało kto oprócz o niej wspomina. Faktem jest jednak, że przybycie Sary i jej książek przywraca do Broken Wheel życie i wiarę, że może jednak miasto nie wymrze śmiercią naturalną w najbliższych kilku latach. Wręcz przeciwnie - stanie się właśnie takim, jakim widziała je Amy.
I chociaż to co napisałam powyżej brzmi dość brutalnie i nie zachęca pewnie do czytania, to jednak książkę czytało się całkiem przyjemnie. Takie sobie czytadło do autobusu, które wciągnęło mnie, ale nie na tyle, żeby ostatnie 100 stron przeczytać jednym tchem, żeby koniecznie chcieć wiedzieć jak ta historia się zakończy. Z czasem przyzwyczaiłam się do mieszkańców i miasta, które stanowiło jakąś dziwną współczesną wersją Colorado Springs z serialu "Doktor Quinn". A jak już się przyzwyczaiłam, to ciekawa byłam jak to wszystko się skończy i czy w końcu ta historia przestanie być tak odrealniona. Bo realne w tym wszystkim są jedynie ludzkie emocje i uczucia, odnalezienie przez nich własnego miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz