Film dokumentalny o Jerzym Kukuczce był już jakiś czas temu w telewizji, ale z jakiegoś powodu go nie widziałam. Nie pamiętam teraz - zapomniałam o nim, czy może nie było mnie wtedy w domu? Grunt, że przegapiłam, więc z dużym entuzjazmem przyjęłam jego pojawienie się w kinie. No i w końcu - duży ekran to nie to samo co mały!
To jest dokument, więc nie trzeba tu wiele mówić. Pojawiają się fabularyzowane sceny, ale jest ich dosłownie kilka - reszta to materiały archiwalne, filmy, zdjęcia, dźwięk, a do tego dograne współcześnie wypowiedzi osób znających Jurka. Wszystko rewelacyjnie wykorzystane i zmontowane, naprawdę: chapeau bas!
Poznajemy po kolei historię życia Kukuczki, anegdoty z życia prywatnego, z pracy i oczywiście te górskie. Bo to góry były przecież dla niego najważniejsze. O Jurku opowiada jego żona, opowiadają koledzy z Klubu, partnerzy, z którymi wiązał się liną. Opowiada nawet Reinhold Messner, który Kukuczkę wyprzedził w wyścigu po Koronę Himalajów. Jest mnóstwo materiałów z wywiadów i reportaży, wiele wypowiedzi samego Kukuczki, zdjęć gór. Rewelacja. Ach! No i zapomniałabym! Muzyka Michała Lorenca, cudowna!
Pawłowi Wysoczańskiemu udało się nakręcić film, który jest ciekawy, wzbudza mnóstwo emocji (nie tylko w widzach, ale też w jego bohaterach), opowiada o wyjątkowej osobowości, a jednocześnie nie jest pomnikiem. Nie idealizuje Kukuczki, tylko pokazuje jaki był naprawdę.
Oglądało się tak dobrze, że większość widzów na sali (która była praktycznie pełna) została na swoich miejscach w ciszy do samego końca napisów. Na których, swoją drogą, film się nie kończył.
fot: jurekkukuczka.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz