Szukając czegoś odpowiedniego na 52 książkę w tym roku zrobiłam szybki przegląd biblioteczki. Potrzebowałam czegoś nie zbyt długiego, co mnie wciągnie, żebym połknęła maksymalnie w trzy dni (żeby skończyć przed końcem roku i móc sobie zaliczyć wyzwanie). Nie chciałam iść na łatwiznę i brać się za coś dla dzieci, tym bardziej, że miałam przed sobą jeszcze jeden wolny dzień, który praktycznie w całości mogłam poświęcić na czytanie - wystarczyło więc znaleźć coś wystarczająco wciągającego. Przypomniałam sobie o zdobyczach z Wrocławskich Targów Dobrych Książek i sięgnęłam po "Zimowego mordercę" Krystyny Kuhn.
Nie słyszałam wcześniej o tej autorce, pierwszy raz zobaczyłam jej książki właśnie na Targach, na stoisku Wydawnictwa Dolnośląskiego. Przyciągnęła moją uwagę okładka i tytuł, które wprost sugerowały kryminalną tematykę. A może po prostu chodzi o to, że stała na wprost, na wysokości mojego wzroku ;) W każdym razie opis na okładce wydał mi się na tyle intrygujący, że wzięłam w ciemno i równie w ciemno, w niedzielny wieczór, zaczęłam czytać. Niespełna 24 godziny później książkę zamknęłam, z uczuciem klasycznego książkowego kaca. Z jednej strony cieszyłam się, że skończyłam i wiem jakie jest rozwiązanie całej zagadki, a z drugiej żal mi było tej historii, bo chętnie potowarzyszyłabym jeszcze bohaterom.
Akcja "Zimowego mordercy" rozgrywa się we Frankfurcie i Krakowie, w czasach współczesnych. W grę wchodzi podwójne śledztwo - w sprawie morderstwa i porwania. Śladów jest mnóstwo, a w całą sprawę wplątuje się wątek historyczny, z czasów drugiej wojny światowej. Pod pewnymi względami ta książka bardzo przypominała mi "Niemieckiego bękarta" Camilli Läckberg - zapewne przez wątek poszukiwań korzeni, nazistowskie tajemnice i trochę formę narracji.
Prawdę odkryć próbują główni bohaterowie - prokurator Miriam Singer i komisarz Henri Liebler. Szczerze powiedziawszy w pierwszej chwili kompletnie nie przypadli mi do gustu. Z czasem nawet ich polubiłam, ale nie jest to jakaś szalona miłość. Chociaż teraz trochę już za nimi tęsknię, ale to raczej efekt ogólnego zadowolenia z książki. Bohaterowie są dość banalni, czasem irytujący, szczególnie pani prokurator jest dość męcząca i moim zdaniem przerysowana. Najbardziej wkurzający był jednak dziennikarz Udo Jost, którego charakter i postępowanie doprowadzało mnie podczas czytania do szału.
Ta nijakość bohaterów nie wpłynęła jednak (o dziwo!) negatywnie na mój odbiór książki. Czytałam z zainteresowaniem, trudno było mi się oderwać, a im więcej faktów ujawniano, tym bardziej ciekawa byłam rozwiązania. Fakt - można było je samemu stopniowo rozszyfrować, ale ostatecznie mordercy nie wytypowałam, więc był element zaskoczenia. Właściwie nie bardzo wierzyłam nawet śledczym, kiedy go zidentyfikowali i przez chwilę myślałam, że to jednak jakaś zmyłka.
Rewelacyjne są opisy Krakowa, widzianego w różny sposób przez poszczególnych bohaterów. Świetnie przeplecione są wątki współczesne z historycznymi. A te historyczne, pomimo niemieckiego pochodzenia Krystyny Kuhn, poruszone są z ogromną klasą i dużym krytycyzmem w stosunku do własnego narodu. Autorka bardzo zgrabnie odsłania niemieckie upiory przeszłości i to, jak sobie z nimi (nie)radzą. Muszę przyznać, że rozpłynęłam się w tej książce i naprawdę przeniosłam na jeden dzień do przedstawionego przez Krystynę Kuhn świata, na krakowskie uliczki, pod kamienice Kazimierza i do bombardowanego Frankfurtu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz