Sierpniowe koncerty na wrocławskiej zajezdni MPK mają pewną charakterystyczną cechę. Od trzech lat konsekwentnie gwiazdą jest zespół, który koniecznie chcę zobaczyć na żywo. Dwa lata temu Scorpions, rok temu Goran Bregović & Wedding and Funeral Band, a w tym roku The Original Blues Brothers Band. Filmy "Blues Brothers" i "Blues Brothers 2000" to w moim rankingu ścisła czołówka najlepszych filmów w historii. Dlatego nie mogłabym odpuścić usłyszenia na żywo chociażby "Sweet Home Chicago" czy "Everybody Needs Somebody to Love".
Bracia Blues byli gwiazdami tego wieczoru, ale zanim pojawili się na scenie czekała nas kilkugodzinna uczta muzyczna. Na początek publikę rozgrzał Oddział Zamknięty. Wbrew prognozom było słonecznie i ciepło, więc można było w spokoju i z czystą przyjemnością wchodzić w koncertową atmosferę.
Jako drugi koncert dał Shakin' Dudi. Chociaż na początku byłam sceptycznie nastawiona do tej części wieczoru, to okazało się, że zabawa była fantastyczna. Pomimo padającego już dość mocno deszczu, nasiąkających wodą butów i spodni, nawet przez chwilę się nie nudziłam. Irek Dudek dał fenomenalne show, przy którym wszyscy skakali, tańczyli i po prostu świetnie się bawili.
Dopiero trzeci zespół był dla mnie drobnym rozczarowaniem, choć wcześniej mocno się akurat na tę część nastawiałam. "Nowe Sytuacje" - XXX lecie legendarnej płyty Republiki, to koncert oryginalnego składu Republiki wraz z Piotrem Roguckim, Tymonem Tymańskim i Jackiem „Budyniem" Szymkiewiczem. Chociaż Republikę lubię, to ten koncert kompletnie mnie nie porwał. Ostatecznie spędziłam go z daleka od sceny, słuchając tylko jednym uchem. Ale nie ma tego złego, bo dzięki temu, kiedy po Republice wszyscy odeszli od sceny, my zajęliśmy sobie całkiem fajne miejsca oczekując na Blues Brothers.
The Original Blues Brothers Band pojawili się na scenie najpierw w składzie czysto instrumentalnym i dali rzetelny popis swoich umiejętności. Jedna solówka za drugą, znane motywy, gładkie przejścia zwodzące trochę widzów. Dopiero później wkroczyli wokaliści, oczywiście w niezawodnych czarnych garniturach, kapeluszach i ciemnych okularach. No i dali czadu. Przez cały koncert czułam się częścią Blues Brothers, patrzyłam na nich zafascynowana i chłonęłam każdy kolejny dźwięk. Było nieziemsko. A do tego cały skład jest tak amerykański jak tylko się da. Kwintesencja amerykańskości i bluesa. Tommy "Pipes" McDonnell tchnął we wrocławskie powietrze ducha braci Blues, a Bobby "Sweet Soul" Harden udowodnił, że bluesa powinni śpiewać czarni. Co za głos, jaka charyzma!
Było niesamowicie. Wszyscy dookoła bawili się doskonale, nie widziałam ani jednej skrzywionej miny. The Original Blues Brothers Band nie pozwolili nam się nudzić. Bez żadnego wahania poszłabym na ich koncert jeszcze raz. A potem kolejny.
Było niesamowicie. Wszyscy dookoła bawili się doskonale, nie widziałam ani jednej skrzywionej miny. The Original Blues Brothers Band nie pozwolili nam się nudzić. Bez żadnego wahania poszłabym na ich koncert jeszcze raz. A potem kolejny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz