We Wrocławiu 33 rocznica powstania „Solidarności” uczczona została (tradycyjnie już) koncertami w Zajezdni Autobusowej przy ul. Grabiszyńskiej. Gwiazdą wieczoru był Goran Bregović, a wcześniej publiczność rozgrzewali DePress i Zakopower. I ja tam byłam, miód i wino piłam - cytując za wieszczem.
Pod scenę dotarliśmy w trakcie koncertu DePress. Bynajmniej nie z premedytacją, choć za bardzo nad tym nie ubolewaliśmy. Pod sceną było już sporo ludzi, chociaż poza grupą trzymającą władzę pod sceną nieszczególnie ktoś się rwał do zabawy. Możliwe, że byli po prostu w szoku, bo połączenie punk rocka z ludową muzyką góralską może lekko zbić z tropu. Jak to na takich koncertach bywa, po każdym utworze ktoś usilnie domagał się "Bo jo Cię kochom". Zagrali, a jakże, ale na sam koniec, spryciarze.
DePress DePressem, ale ja czekałam na ciąg dalszy. Kolejny na scenie stanąć miał Zakopower, a mam dobre wspomnienia z ich koncertów. Nie zawiodłam się, dali czadu jak zawsze. W sumie to ciekawe, że na co dzień nie słucham ich praktycznie wcale (najwyżej od czasu do czasu coś wpadnie w ucho w jakimś radiu), a znam prawie wszystkie kawałki grane na koncertach i jestem w stanie nawet fragmenty zaśpiewać... Ludzi oczywiście już przybyło, choć niektórzy stojący z tyłu dalej wyglądali trochę jakby przyszli tam za karę. Albo przypadkiem.
Po kolejnej krótkiej przerwie (stanowczo za krótkiej na wypicie przeze mnie piwa 0,4 i odstanie swojego w kolejce do toitoi'ów, więc oczywiście pod scenę dotarliśmy z małym poślizgiem) zaczął się koncert właściwy - Goran Bregović & Wedding and Funeral Band. Tutaj staliśmy już zdecydowanie bliżej sceny i pewnie to sprawiło, że i towarzystwo dookoła było bardziej rozbawione i roztańczone. Rozpętało się absolutne bałkańskie szaleństwo, bo koncert zaczął się od rytmów cygańskich i nawiązań do grupy Gogol Bordello. Im dalej w las, tym więcej było kawałków znanych polskiej publiczności z płyty "Kayah i Bregović". Pogoda dopisywała, a energia ze sceny rozgrzewała dodatkowo. Mam wrażenie, że i sam Bregović z biegiem koncertu rozkręcał się coraz bardziej i na koniec emanował już w pełni tą niezwykłą energią. Ubrany w swój nienaganny biały garnitur robi niezmiennie doskonałe wrażenie i w żadnym wypadku nie wygląda na tyle lat ile ma. W ogóle myślę, że to jest muzyka, która jest w stanie wciągnąć każdego. Obserwowałam to 31 sierpnia we Wrocławiu i niecały miesiąc wcześniej na woodstockowym koncercie Kusturicy. Po prostu wszystko co bałkańskie ma w sobie jakąś taką wyjątkową moc przyciągania... Polecam ;)
A moją nową dewizą zostaje zdanie: "If you don't go crazy you're not normal!".
Cholera, ominęło mnie to. Fajnie, że się dobrze bawiłaś, zresztą nowe motto też super :D
OdpowiedzUsuńO! Znalazłam nowe motto i dla siebie! :D
OdpowiedzUsuńGenialne! ;)
[dalsza część komentarza nie na temat]:
chciałam tylko zapytać jak tam Twoje plany na wrzesień - jak Ci idzie czytanie ksiązek? ;)
Czytam, czytam, jak dobrze pójdzie to dzisiaj skończę Chmielewską, mam zaczęty minibook "Reporterzy [ich świat]" i "Ogniem i mieczem" (nadrabiam skandaliczne braki w ukochanym Sienkiewiczu:)), mam nadzieję, że uda mi się to skończyć do końca miesiąca i jeszcze coś połknąć :)
UsuńNo! I tak trzymaj! :)
Usuńzapraszam do udziału w konkursie - widziałam, że innym blogu spodobała Ci się ta książka :)
OdpowiedzUsuńhttp://od-deski-do-deski.blogspot.com/2013/09/urodzinowy-konkurs-z-ewa-nowak.html
Dziękuję, wzięłam udział z przyjemnością i będę zaglądać na Twojego bloga :)
Usuńdziękuję :)
Usuń