W zeszłym roku przeczytałam "Świat według Clarksona". Wrażenia miałam raczej pozytywne, bo odpowiada mi humor Clarksona, a i Top Gear nie jest mi tak całkiem obcy. Z miłą chęcią sięgnęłam więc po "Moje lata w Top Gear", spodziewając się... no właśnie, nie wiem czego konkretnie, ale nastawiona byłam raczej optymistycznie.
Z całą pewnością nie spodziewałam się kolejnej dawki felietonów. Opisy w sieci czytałam pobieżnie, papierowego wydania nigdy nie miałam w ręce, więc sugerując się jedynie tytułem uznałam, że dostanę błyskotliwie przedstawioną historię najpopularniejszego programu motoryzacyjnego na świecie. Jakież było moje zdumienie, kiedy zamiast tego otrzymałam zbiór 115 felietonów, które przez lata ukazywały się na łamach magazynu Top Gear. Po tym chwilowym zdumieniu stwierdziłam, że nie ma tego złego, felietony już raz się sprawdziły więc i teraz nie powinno być inaczej i przystąpiłam do czytania.
Nie pomyliłam się. "Moje lata w Top Gear" to świetna rozrywka. Lubię Clarksona. Lubię jego zgryźliwy, sarkastyczny humor i często abstrakcyjne poglądy. Które zmieniają się jak w kalejdoskopie, bo sam Jeremy mówi, że czasem się ze sobą nie zgadza. W swoich tekstach jest w stanie poruszyć praktycznie każdy temat i nawiązać w nim do samochodów, dzięki czemu nawet nie będąc wielkim miłośnikiem motoryzacji czyta się je z przyjemnością. Co prawda, jak to bywa w przypadku takich tekstów, gubiłam się trochę przy nawiązaniu do brytyjskich mediów, polityków itp., ale wszystko rozwiewały przypisy i nawet wtedy było zabawnie.
Fajnie się czytało, chociaż następną dawkę felietonów chyba będę czytać na raty, bo pod koniec miałam już trochę dość. 115 tekstów w jednym stylu, przeczytane jeden po drugim, to trochę za wiele. W którymś momencie nawet najzabawniejszym autorem można się nasycić i powoli zacząć się nudzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz