Jak mam na oczekującym stosiku 10 książek i wszystkie koniecznie chcę przeczytać, to w końcu nie mogę się zdecydować i sięgam po coś całkiem innego. Na przykład po "Adios muchachos", które upolowałam jakoś tak przypadkiem, samo wpadło. Książka dość krótka (przynajmniej w porównaniu z innymi oczekującymi), więc na przerywnik nadaje się idealnie.
Przez pół książki zastanawiałam się o czym ona w ogóle jest. To znaczy na początku załapałam, że o hawańskiej... pannie lekkich obyczajów, która kusi bogatych amantów kuso odzianymi pośladkami na rowerowym siodełku. Potem zrobiła się z tego lekka erotyka, żeby w najmniej spodziewanym momencie walnąć mnie w łeb trupem. Znaczy - właściwie to trup dostał w łeb, dlatego stał się trupem. Od tego momentu cały początek przestał mieć znaczenie, bo zawiązała się sensacyjna intryga.
Ogólnie muszę przyznać, że pomysł jest niezły, książka jest zgrabnie napisana i czyta się ją z przyjemnością. Tylko, że to nie bardzo w moim guście. Za dużo tu dla mnie było pomieszania z poplątaniem, bo kiedy już przywykłam do wątku rowerowego i czekałam kogo ta dziewczyna w końcu omota na amen, to ten temat zszedł na dalszy plan i kazano mi się zająć zbrodnią. W dodatku w sposób, za którym nie przepadam - od początku wiedziałam "kto zabił" i niczego nie musiałam zgadywać.
Jako przerywnik się sprawdziła, ale nie zachwyciła mnie. Ba! nawet nie urzekła jakoś szczególnie i pewnie szybko zapomnę o czym właściwie była...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz