Jestem zdania, że polskie kino ma się coraz lepiej. Dlatego chętnie chodzę na rodzime filmy (przynajmniej niektóre) i staram się do nich nie uprzedzać. Ta zasada dotyczy głównie komedii - mam się dobrze bawić. Mam chcieć zobaczyć ten film kiedyś jeszcze raz. Owszem - komedie też dzielą się na niskie i wysokie, bo co innego mój ukochany Woody Allen, a co innego takie na przykład "Kac Vegas". Polskie komedie też są różne, ale ostatnio dominują wśród nich głównie te romantyczne. Niektóre są świetne, to fakt, ale po dziesiątym podobnym filmie przestaję kojarzyć o co właściwie chodziło... Dlatego z zapałem łapię się za każdą polską komedię, która NIE JEST romantyczna.
Za "Kochanie, chyba cię zabiłem" złapałam się z chęcią zaraz po tym jak Z. Zamachowski opowiadał o tym filmie u Wojewódzkiego. Bardzo cenię Zamachowskiego, uwielbiam go w komediowych i kabaretowych kreacjach, więc stwierdziłam, że zapowiada się nieźle. Zaraz po wejściu filmu do kin wybrałam się na seans i to była dobra decyzja.
Film opowiada historię Jana Pokojskiego (Zbigniew Zamachowski), który przypadkiem zostaje poszukiwanym mordercą. W pościg za nim ruszają dwaj niewydarzeni funkcjonariusze - jeden chorobliwie bojący się kotów (Arkadiusz Jakubik), a drugi zapatrzony w Brudnego Harry'ego (Ireneusz Czop). Pojawia się też pracownik wypożyczalni filmów i jego dziewczyna (Marcin Korcz i Anna Karczmarczyk), którzy postanawiają zaszantażować świeżo upieczonego przestępcę filmem, w którego posiadanie przypadkiem weszli. Bo w tym filmie wszystko właściwie dzieje się przypadkowo.
Zastanawiałam się dość długo co można powiedzieć o "Kochanie, chyba cię zabiłem", do czego porównać, na co zwrócić uwagę. I jest jedno skojarzenie, które nie daje mi spokoju. "Kochanie, chyba cię zabiłem" jest trochę jak "Kiler". To taka komedia akcji o gościu, który został przypadkiem wepchnięty w nową rolę i jakoś musi sobie z tym radzić. I radzi sobie całkiem dobrze. Oczywiście "Kiler" to klasyk i pod wieloma względami "Kochanie..." nie dorasta mu do pięt (brak chociażby tekstów, które mogłyby stać się tak kultowe jak "Cycki se usmaż!" albo "Co ja sobie za to kupię? Waciki?". Ale mimo wszystko tego skojarzenia nie mogę wyrzucić z głowy.
Przede wszystkim "Kochanie, chyba cię zabiłem" kipi czarnym humorem. Czarny humor moim zdaniem ma to do siebie, że nie wywołuje może salw gromkiego śmiechu, ale bawi. Po prostu bawi. I tak było z tym filmem - co prawda nie ryczałam ze śmiechu przy co drugim zdaniu, ale genialnie się bawiłam!
fot. kinówki.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz