Jakiś czas temu postanowiłam skompletować Koronę Gór Polski. Czyli w skrócie - wejść na najwyższe szczyty wszystkich polskich pasm górskich. W skrócie, bo Korona ustanowiona została już jakiś czas temu i nie do końca jest aktualna. Nie uwzględnia niektórych pasm, niektóre szczyty okazały się wcale nie być najwyższymi... Ale samo założenie jest fajne i mam nadzieję zrealizować całą listę + to czego nie uwzględniła, a powinna. Tym razem padło na Chełmiec, położony w Górach Wałbrzyskich.
Co prawda okazuje się, że Chełmiec nie jest wcale najwyższym szczytem w Górach Wałbrzyskich (jest nim Borowa, którą któregoś razu dla porządku też zamierzam zdobyć), ale jest charakterystyczny i znajduje się w Koronie. Szlaki wyglądały ciekawie, pogoda na weekend też, więc pojechaliśmy spędzić weekend aktywnie.
Zaplanowałam dojazd do Wałbrzycha, wejście na szczyt żółtym szlakiem przez Rosochatkę i zejście na drugą stronę - do Boguszowa-Gorców. Niestety z racji trzymających mnie przed komputerem obowiązków wyjechaliśmy pociągiem z Wrocławia dopiero po 12:30, ale dzień jest już w końcu coraz dłuższy.
Szlak w Wałbrzychu znaleźliśmy, owszem, ale dość szybko go zgubiliśmy. Okazało się, że oznakowanie pozostawia wiele do życzenia. No ale nic to - pobłądziliśmy, ale w końcu wsparci internetem w komórce znaleźliśmy właściwą drogę. Nie żeby na długo, potem jakoś zboczyliśmy z żółtego szlaku i poszliśmy rowerowym (to przez zaabsorbowanie dawną linią kolejową...), żeby nie iść nim dookoła weszliśmy na niebieski, który później znowu zgubiliśmy i ostatecznie na szczyt i tak doszliśmy drogą... Spróbowałam dzisiaj odtworzyć nasze błądzenie na Endomondo - nie było łatwo! Grunt, że osiągnęliśmy szczyt!
Wyruszyliśmy późno, błądzenie zajęło nam trochę czasu, więc na górze byliśmy dość późno i trzeba było się spieszyć z zejściem. Plusem był piękny zachód słońca, który towarzyszył nam aż do miasta. O ile w górę szliśmy cały czas lasem i niewiele można było zobaczyć w prześwitach między drzewami, tak w drodze powrotnej można było więcej pooglądać. Naprawdę piękne miejsce, cisza, spokój - tylko zachodzące słońce, chłodne powietrze i śpiew ptaków. Oczywiście wracając też się zgubiliśmy. Z Rosochatki skręciliśmy w całkiem inną drogę (na której nie było ŻADNEGO szlaku tym razem) i musieliśmy się wracać. Ale za to widzieliśmy sarenkę. Na szlaku nie byłoby sarenki.
Od samej góry towarzyszyły nam też kamienne tablice upamiętniające ofiary górnictwa,. Dopiero na dole, kiedy dotarliśmy do pierwszej z nich, mogliśmy przeczytać, że to Droga Krzyżowa Trudu Górniczego. Boguszów-Gorce to jak się okazuje bardzo klimatyczne miejsce. Strome brukowane uliczki, piękne (choć okropnie zaniedbane) budynki mieszkalne. Miejscami trochę upiornie (opuszczone i zrujnowane budynki), ale ja lubię takie klimaty.
Od samej góry towarzyszyły nam też kamienne tablice upamiętniające ofiary górnictwa,. Dopiero na dole, kiedy dotarliśmy do pierwszej z nich, mogliśmy przeczytać, że to Droga Krzyżowa Trudu Górniczego. Boguszów-Gorce to jak się okazuje bardzo klimatyczne miejsce. Strome brukowane uliczki, piękne (choć okropnie zaniedbane) budynki mieszkalne. Miejscami trochę upiornie (opuszczone i zrujnowane budynki), ale ja lubię takie klimaty.
Było ciekawie. Teoretycznie wszystko idealnie zaplanowałam - w praktyce tego planu kompletnie się nie trzymaliśmy. Jak wiadomo - spontan jest zawsze najfajniejszy. Co prawda potem musieliśmy spędzić godzinę na dworcu w Boguszowie-Gorcach, bo zwiał nam pociąg, ale warto było. Odkryłam cudowne miejsca niespełna 100 km od Wrocławia. Wystarczy wsiąść w pociąg w wolną sobotę, góry na wyciągnięcie ręki. Bardzo ładne góry jak się okazuje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz