O Zorkowni pierwszy raz przeczytałam w relacjach z ostatniego Blog Forum Gdańsk. Obejrzałam jej prelekcję i zapamiętałam, chociaż na blogu nie zawitałam na dłużej. Wiedziałam, że musiałabym usiąść i przeczytać od deski do deski, a na to nie miałam czasu/siły/energii/ochoty. Ale Zorkownia została gdzieś z tyłu mojej głowy i kiedy zobaczyłam, że Agnieszka Kaluga wydała książkę, obiecałam sobie, że ją przeczytam. No i przeczytałam.
Agnieszka Kaluga jest wolontariuszką, a "Zorkownia" to zbiór opowieści z hospicjum, w którym pracuje. Historie osób, które tam spotyka, pracowników, wolontariuszy, pacjentów. Książka porusza tematy, o których większość z nas na co dzień nie myśli. Rozbija tabu, jedno z tych najtrudniejszych - tabu ciężkich chorób i śmierci.
Mam (niezdrowy zapewne) zwyczaj sprawdzania ilości stron w czytanych książkach. Lubię wiedzieć ile stron ma książka, na której jestem obecnie i ile zostało mi do końca. Zerkam na numerki, szacuję kiedy skończę. "Zorkownia" nie ma numerów stron. Patrzę na dolny róg, potem na górny, omiatam wzrokiem całą stronę - nie ma. Sprawdzam kolejne, bo może akurat na tej.. Nie ma wcale. Zostaję tylko ja i tekst, więc płynę razem z nim, daję się ponieść historii, kolejnym wydarzeniom, wchodzę w całkiem nowy dla mnie świat. Po kilku chwilach jestem już w środku. Widzę korytarze, łóżka, twarze.
To nie jest łatwa książka i mam wrażenie, że czytając wstrzymywałam oddech. Co jakiś czas musiałam ją zamknąć, przerwać, odetchnąć. Zebrać siły na poznanie ciągu dalszego. Warczałam kiedy ktoś przerwał mi w połowie rozdziału, bo przecież co mnie obchodzi pranie albo Wiadomości, kiedy tu właśnie ktoś dzieli sięze mną... z Agnieszką... z nami historią swojego życia, rodziny, kiedy dopisuje do niej ostatnie zdania.
"Zorkownia" jest smutna, przecież musi taka być. Ale mimo wszystko przez ten smutek przebija się jakiś taki niewyobrażalny optymizm. Świetnie obrazuje to okładka, która trafia do moich ulubionych. Pomyślałam, że po "Zorkowni" będę musiała przeczytać coś lekkiego i odprężającego, ale tak naprawdę nie czuję się zmęczona. To jest bardzo piękna książka (bo Agnieszka Kaluga potrafi przepięknie pisać!), która mimo wszystko daje nadzieję i wiarę. W ludzi, w uśmiech, w marzenia, w dobre zakończenie lub w życie po. Czytając na zmianę uśmiechałam się szeroko i powstrzymywałam łzy.
Agnieszka Kaluga jest dla mnie fenomenem. Jest dla mnie kolejnym autorytetem w dziedzinie życia, pokonywania wszelkich przeszkód, uporu, poświęcenia, spokoju, miłości do ludzi i świata. A "Zorkownia" to kolejna z tych książek, które wciskam do przeczytania wszystkim znajomym.
To nie jest łatwa książka i mam wrażenie, że czytając wstrzymywałam oddech. Co jakiś czas musiałam ją zamknąć, przerwać, odetchnąć. Zebrać siły na poznanie ciągu dalszego. Warczałam kiedy ktoś przerwał mi w połowie rozdziału, bo przecież co mnie obchodzi pranie albo Wiadomości, kiedy tu właśnie ktoś dzieli się
"Zorkownia" jest smutna, przecież musi taka być. Ale mimo wszystko przez ten smutek przebija się jakiś taki niewyobrażalny optymizm. Świetnie obrazuje to okładka, która trafia do moich ulubionych. Pomyślałam, że po "Zorkowni" będę musiała przeczytać coś lekkiego i odprężającego, ale tak naprawdę nie czuję się zmęczona. To jest bardzo piękna książka (bo Agnieszka Kaluga potrafi przepięknie pisać!), która mimo wszystko daje nadzieję i wiarę. W ludzi, w uśmiech, w marzenia, w dobre zakończenie lub w życie po. Czytając na zmianę uśmiechałam się szeroko i powstrzymywałam łzy.
Agnieszka Kaluga jest dla mnie fenomenem. Jest dla mnie kolejnym autorytetem w dziedzinie życia, pokonywania wszelkich przeszkód, uporu, poświęcenia, spokoju, miłości do ludzi i świata. A "Zorkownia" to kolejna z tych książek, które wciskam do przeczytania wszystkim znajomym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz