http://www.festiwalrockstars.pl |
W uszach mi piszczy, kark i nogi bolą, gardło zdarte. Tak, byłam na dobrym koncercie.
IV (i ostatni) dzień festiwalu Rock Stars - Pozytywna Energia.
Zacznijmy od tego, że poszłam na ten koncert za jednym konkretnym zespołem - za laureatami konkursu festiwalowego: ShaleyesH. Dowiedziałam się, że wygrali dzień wcześniej i nie zastanawiałam się długo. Kiedy zobaczyłam, że tego samego wieczoru na scenie pojawi się MECH... wszelkie ewentualne wahania poszły w niepamięć ;)
Cała impreza zaczęła się około godziny 18:00, w katowickim Mega Clubie. Wieczór otwierali ShaleyesH. Zespół obracający się w klimatach ciężkich brzmień, rocka i alternatywy. Projekt powstał dwa lata temu, w ciągu roku jego członkowie przygotowali i nagrali debiutancki, w pełni autorski album "O!ShaleyesH". Na koncie mają już kilka zwycięstw i występów na festiwalach.
W Mega Clubie dali jak zwykle czadu. Mimo niskiej frekwencji wśród publiczności, na scenie był ogień. Niestety, nie mogli zaprezentować wszystkiego, bo czas mieli dość mocno ograniczony. Chociaż może to i lepiej, zagrali chyba wszystkie najmocniejsze kawałki z płyty, dzięki czemu nieliczna publika mogła się zabawić.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawił się zespół JD Overdrive. Dla mnie nowość i... bardzo pozytywne zaskoczenie. Publiki wciąż mało, ale ci, którzy pod sceną się pojawili, nie mogli żałować. Last.fm podaje: "Polski zespół, grający mieszankę stoner rocka z southern metalem. Powstał w marcu 2007 roku w Katowicach. Początkowo grał szeroko pojęty rock/metal, jednak z biegiem czasu styl grupy zszedł na ścieżkę przesiąkniętego amerykańskimi bezdrożami i teksańskim piachem southern/stoner rocka i metalu."
Bardzo dobre granie!
Występu Chassis nie jestem w stanie skomentować. Byłam bodajże na dwóch pierwszych kawałkach, a później chwilowo opuściłam klub. Ten fragment, który dane mi było usłyszeć, był całkiem sympatyczny, chociaż bez szczególnego zachwytu. Co nie zmienia faktu, że przeszukam dokładnie YouTube i MySpace, i przesłucham ich materiał dokładniej.
Wróciłam do Mega na chwilę przed wyjściem na scenę kapeli Ocean. Zespół, o którym coś tam już słyszałam, gdzieś mi w ucho wpadł i właściwie byłam pozytywnie nastawiona do ich występu. A jednak nie ruszyli mnie. Było fajnie, można było poszaleć pod sceną, ale czegoś brakowało. Niewykluczone, że po prostu nie mogłam się już doczekać gwiazdy wieczoru... A czekałam długo, bo każdy kolejny zespół miał chyba więcej czasu na scenie. Mimo to, obiektywnie, są dobrzy! Kolejna kapela, do której wrócę jeszcze na spokojnie.
W końcu! Moja gwiazda (no, druga po ShaleyesH ;)) - MECH! Muzyka, światła, klimat. Na scenę wchodzi Maciej Januszko i impreza dopiero się zaczyna. Mocne heavy metalowe granie, w międzyczasie całkiem fajna konferansjerka. Lubię kiedy zespół podczas koncertu rozmawia z publicznością, robi się wtedy jakby intymniej i czuje się, że oni też są tam dla przyjemności, a nie tylko żeby odklepać 10 kawałków i iść do domu. Ich koncert to było świetne show, było na co patrzeć (choć sami panowie urodą nie grzeszą...). Leciało Ozzy'm Osbourne'm, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie.
Sam festiwal jest genialną inicjatywą, ale w tym roku organizatorzy trochę się przeliczyli. Impreza była biletowana, w klubie - tak więc trzeba było tam jechać konkretnie z zamiarem uczestniczenia w niej. W przypadku plenerów, jak to było wcześniej, ludzi zawsze jest więcej. Poza tym termin - najdłuższy weekend w roku? Fatalna pomyłka, bo wszyscy byli poza miastem. W efekcie sala na początku świeciła pustkami. Pierwsze kapele grały może dla kilkunastu osób. Im później, tym więcej ludzi się pojawiało, ale i tak na koniec nie było szału. Z relacji znajomych wiem, że poprzednie dni nie były pod tym względem lepsze. A przecież grał i BiG Cyc, i Wilki... Oby ktoś wyciągnął wnioski na przyszły rok, bo z tak dobrą imprezą szkoda się ukrywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz