"Nie jestem święty, wiem
Upadam, podnoszę się
Tak trudno mistrzem świata zostać dziś
Już lepiej dzieckiem być, nie wiedzieć nic..." (Muniek - "Święty")
Ta piosenka nasunęła mi się po obejrzanych ostatnio filmach. Bo trafiłam na dwie produkcje, które potwierdzają teorię, że sława i pieniądze idą w parze z problemami, a sukces nie jest domeną świętych.
Na początek premiera telewizyjna sprzed dwóch dni - "Bokser", czyli film inspirowany życiem i karierą Przemysława Salety. Przy takich filmach zawsze boję się, że zobaczę ruchomy ołtarzyk poświęcony bohaterowi. Zwłaszcza, że Przemysław Saleta żyje i nie sposób twierdzić, że wizerunek filmowy nijak na niego nie wpłynie. Przed emisją "Boksera" bałam się więc, czy aby nie czeka mnie łzawa historyjka o tym, jak to bohatersko postąpił i jakim jest dobrym człowiekiem. Całe szczęście - pomyliłam się. I to bardzo. Bo pierwszy mój komentarz, dotyczący bohatera brzmiał: "Co za świnia!". Nikt nie próbował go idealizować, robić z niego świętego, ani wielkiego bohatera. W końcu, spójrzmy prawdzie w oczy, decyzja o oddaniu nerki własnej córce nie jest czymś wyjątkowym. Zaskoczył mnie ten film, bo obraz Salety w nim jest bardzo negatywny... Nie zgadzam się nawet z tym co mówi opis filmu ("[...] To historia człowieka, którego życie, dotąd podporządkowane karierze, zmienia się pod wpływem choroby córki.") - tak naprawdę choroba córki w ogóle nie wpłynęła na jego życie. Chorowała przez lata, kiedy on zajmował się karierą. Zaraz po emisji byłam w szoku i zastanawiałam się jaki właściwie był cel nakręcenia tego filmu. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że następuje jakiś, nie do końca zauważalny, punkt zwrotny, po którym bohater podejmuje decyzję o ratowaniu córki kosztem swojej kariery. Przestaje zachowywać się jak, za przeproszeniem, gówniarz i zaczyna myśleć. A najważniejsze jest to, że historia nie została zakończona i każdy może sobie gdybać, jak bardzo ta decyzja na niego wpłynęła.
Najciekawsze w tym wszystkim, moim zdaniem: to, że Saleta zgodził się na ten film w takiej formie (ba, osobiście się w nim pojawił, co świadczy o pełnym poparciu) pokazuje, że dojrzał i zrozumiał własne błędy. Powiedziałabym nawet mocniej: świadczy o wielkiej pokorze. Nie jest łatwo patrzeć na takie obnażanie własnych życiowych grzechów.
Saleta świętym na pewno nie jest, wręcz przeciwnie.. ale za ten film: chapeau bas!
Film jako film oceniłam na 7/10. Jest ok, Szymon Bobrowski w roli tytułowej... W niektórych scenach pasował idealnie, w innych nie pasował wcale. O ile jako człowiek zagubiony we własnych decyzjach był bardzo wiarygodny, o tyle jako bokser - nie przekonał mnie. Krzysztof Kiersznowski to dla mnie gwarant dobrego aktorstwa, choć tu rolę miał niewielką. Najbardziej wiarygodny był dla mnie Marek Probosz (w roli menadżera) - może to dlatego, że postać miał tak wyrazistą? W każdym razie podobał mi się ;)
Dzisiaj w końcu udało mi się obejrzeć "The Social Network" - historię powstania portalu Facebook. I znów okazuje się, że za sukcesem i sławą nie stoją same czyste zagrywki. Daleka jestem od osądzania kogokolwiek, zwłaszcza, gdy moja wiedza opiera się na filmie obyczajowym. Ale bez względu na swoje zdolności, Mark Zuckerberg świętym nie jest. Podobnie jak po "Bokserze", po "The Social Network" też odniosłam wrażenie, że główny bohater ma więcej wad niż zalet. Choć kwestia win Marka jest sporna, bo punkt widzenia zależy jak wiadomo od punktu siedzenia...
W każdym razie cieszę się, że kolejny film, inspirowany życiem żyjącego bohatera, nie jest pomnikiem ku jego czci. Zarówno "The Social Network" jak i "Bokser" pokazują dwie strony medalu. Nie całkiem obiektywnie, ale jednak - widz poznaje punkt widzenia obu stron. Bo widzi, że bohater jest pewien swoich decyzji, kiedy je podejmuje. Ktoś powiedział: "Nigdy nie żałuj tego co zrobiłeś, bo w pewnym momencie działo się dokładnie to czego naprawdę chciałeś." Ja dodam od siebie - zrobiłeś to, w co w danym momencie wierzyłeś.
I znowu 7/10. Momentami film trochę przydługi, choć pewnie gdyby akcja toczyła się szybciej byłaby nie do końca zrozumiała... Największy plus aktorski - Justin Timberlake, ku mojemu własnemu zdumieniu. Jesse Eisenberg w roli Marka Zuckerberga to dla mnie zagadka. Nie wiem jak go ocenić, bo nie wiem na ile ta kreacja pokrywa się z tym jaki rzeczywiście był/jest Zuckerberg. Ale szczerze mówiąc nie porwała mnie ta postać. I dlatego tylko 7, bo poza tym film naprawdę fajny.
Polecam "Iluzjonistę" http://www.filmweb.pl/Iluzjonista
OdpowiedzUsuńKojarzę, chociaż nie widziałam... Ale w którejś wolnej chwili zobaczę na pewno :)
UsuńA warto. Tylko trzeba się skupić, żeby się nie pogubić ;)
Usuń