Chmielewską mogę czytać bez końca, to już powszechnie wiadome i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jedne książki mogę czytać bardziej bez końca, inne mniej, ale czasem i te najukochańsze trochę się już oczytają. Wtedy wyciągam perełki. Te trochę zapomniane, do których nie wracam tak często, a które są moim zdaniem tak samo dobre, jak największe klasyki Chmielewskiej.
Joanna Chmielewska wydała "Kocie worki" w 2004 roku i tym samym moim zdaniem zaprzeczyła malkontenckim teoriom, że Chmielewska skończyła się na "Kill 'em all"... tfu! na "Wszystko czerwone". Nie skończyła się. "Kocie worki" to książka bardzo w tym dawnym klimacie. Jedna z tych, których lepiej nie czytać w tramwaju, jeśli nie chcecie zwracać na siebie uwagi. Ludzie dziwnie patrzą na śmiejących się bez powodu do siebie.
Znów wracamy do Alicji, do jej szalonego domu, pełnego rupieci i rzeczy bardzo potrzebnych. Bo przecież wszystko może się kiedyś przydać i wszystko w końcu się uporządkuje. Alicję znów odwiedzają dzikie tłumy (choć wyjątkowo nie takie jak we "Wszystko czerwone"), leje się herbata, kawa i alkohol, a trup ściele się gęsto. A wszystko przez tytułowe kocie worki (pochodzące z kolejowych licytacji), które są źródłem nadzwyczajnego zainteresowania.
To jest zdecydowanie jedna z najlepszych książek tej autorki, spośród tych napisanych i osadzonych w czasach współczesnych. O ile nie najlepsza. Jak przypomnę sobie pozostałe to się zastanowię!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz