Kiedy rok temu ukończyłam Bieg dla Słonia już wiedziałam, że wezmę w nim udział po raz kolejny. Takiej imprezy po prostu nie można przegapić. Dla przypomnienia: Bieg dla Słonia to nocna impreza odbywająca się w Parku Śląskim w Chorzowie, dla upamiętnienia himalaisty Artura Hajzera. Do pokonania jest 7 kilometrów - od siedmiu zdobytych ośmiotysięcznych szczytów. Nie liczy się sposób - można biec, ale można też jechać na rowerze, rolkach, maszerować. Nie ma klasyfikacji, wszyscy są wielkimi wygranymi.
Rok temu biegłam i było to dla mnie wielkie wyzwanie, bo na co dzień nie biegam wcale. W tym roku wiedziałam, że wezmę udział, ale postanowiłam pojechać na rolkach. W piątkowe popołudnie 27 czerwca spakowałam więc rolki i czołówkę, i ruszyłam z Wrocławia na Górny Śląsk, żeby raz jeszcze pokazać, że pamiętam.
Nie było tak gorąco jak rok temu. Ludzie schodzili się powoli od 20:00 i rejestrowali, rozmawiali ze sobą, rozgrzewali się. My też. Piszę MY, bo tym razem nie byłam sama, miałam 4-osobowe towarzystwo biegowo-rowerowe. Uczestników przybywało, robiło się coraz ciemniej i z każdą chwilą czuło się nadchodzący początek biegu. Kogo tam nie było! Biegacze, rolkarze, rowerzyści, rodzice z dziećmi na hulajnogach i rowerkach, a nawet z maluchami w wózkach, zdrowi i chorzy, amatorzy i zawodowcy. Niektórzy z zapakowanymi wielkimi plecakami na plecach, albo ubrani w zimową odzież górską (tak, wielki respekt dla pana, który biegł w kurtce, górskich butach i stuptutach. Było mi gorąco od samego patrzenia!).
Po krótkich przemowach nadszedł czas na tradycyjną już (bo w końcu drugą!) minutę oklasków, a potem światełko do nieba. Około tysiąca czołówek i latarek na chwilę skierowało się w górę i świeciło dla Słonia. Wybiła 22:00. Ruszyliśmy. Rzeka świetlików powoli ożywała i rozciągała się po całej ścieżce, płynąc w wyznaczonym kierunku. Raz po raz odwracaliśmy się, niektórzy stawali, robili zdjęcia, bo trzeba przyznać - to jest niezwykły widok! Coś niezapomnianego.
Pierwszy podbieg i pierwsze problemy, bo pod górkę na rolkach wcale nie tak łatwo jechać, zwłaszcza po starej i nierównej nawierzchni. Ale największe problemy miałam tak naprawdę wcale nie tam, a nawet nie na krótkim odcinku małej kostki brukowej (po której jazda graniczyła z cudem) tylko na zjazdach. Okazało się, że na niektórych odcinkach jest stromiej niż się spodziewałam. Dodając do tego sporą ilość ludzi biegnących ciągle dookoła mnie i otaczający nas półmrok, otrzymujemy wynik w postaci kilku spektakularnych wywrotek, niektóre kontrolowane, podczas hamowania na trawie, ale wciąż niezbyt przyjemne. Chwała ochraniaczom. Chwała też współuczestnikom biegu, którzy raz po raz pytali czy wszystko w porządku. W porządku, można jechać dalej, aż do mety
A tam, na mecie, tłumy kibicujących i tych co dobiegli wcześniej. Okrzyki, oklaski, owacje. Każdy witany był z radością i zdecydowanie mógł czuć się jak największy zwycięzca. W tym roku organizatorom udało się też zapewnić pamiątkowe medale dla wszystkich (bo chyba wystarczyło dla wszystkich?). Na koniec jeszcze tylko losowanie nagród. Okolice północy, można wracać do domu.
Trochę posiniaczona i z obdartą na asfalcie dłonią uśmiecham się do wspomnień wczorajszego wieczoru. Dałam radę po raz kolejny. Świetlista rzeka opłynęła Park Śląski dookoła. Dziękuję organizatorom i uczestnikom. Ci na górze na pewno nas widzieli. Musieli. Do zobaczenia za rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz