Najlepsi i najbardziej kochani przez czytelników bohaterowie mają często jedną wspólną cechę. Nie bardzo lubią się ze swoimi twórcami. W którymś momencie poczytnej serii autor często ma ochotę odkleić od siebie tę łatkę i zerwać z czołowym bohaterem. Zabić go, zamordować, uśmiercić, zniknąć. Po prostu ma go dość, tak jak wokalista po latach sławy ma serdecznie dość swojego największego hitu. Bo ileż można śpiewać to samo, jest tyle nowych równie dobrych kawałków... a publiczność ciągle ryczy "Orła cieeeeń! Orła cieeeeń zagraj!". Arthur Conan Doyle też miał ten problem. Nie przepadał za Holmesem - znudził go w końcu. Jednym z przykładów tego znudzenia nieomylnością detektywa były opowiadania zawarte w zbiorku "Sherlock Holmes: Apokryfy", w których to opowiadaniach Conan Doyle otwarcie kpi sobie z Sherlocka.
"Apokryfy" to tak naprawdę Holmes bez Holmesa. Dostajemy do rąk zbiorek zaledwie kilkudziesięciostronicowy, zawierający kilka oderwanych od siebie opowiadań detektywistycznych. Sherlock Holmes w większości z nich nie pojawia się dosłownie. Jest zaledwie przemycany przez autora pod przykryciem bezimiennych postaci. Nie sposób jednak nie powiązać ich ze znanym detektywem, który tym razem nie bardzo się popisuje - jego dedukcje są abstrakcyjne i mocno mijają się z prawdą. Tylko jeden z tekstów nie jest autorstwa Doyle'a - mowa o "Tajemnicy współautorów", którą napisał J.M. Barrie (twórca Piotrusia Pana).
Nie jest to arcydzieło literackie, ale też raczej nie taki był cel. Za to jestem pod wrażeniem pomysłowości autora i dystansu do własnej twórczości. To ciekawe jak autor potrafi kpić z postaci, która zapewniła mu ogromną sławę. Dla fanów Sherlocka Holmesa jest to świetne uzupełnienie kanonu i ciekawostka.
"Apokryfy" to tak naprawdę Holmes bez Holmesa. Dostajemy do rąk zbiorek zaledwie kilkudziesięciostronicowy, zawierający kilka oderwanych od siebie opowiadań detektywistycznych. Sherlock Holmes w większości z nich nie pojawia się dosłownie. Jest zaledwie przemycany przez autora pod przykryciem bezimiennych postaci. Nie sposób jednak nie powiązać ich ze znanym detektywem, który tym razem nie bardzo się popisuje - jego dedukcje są abstrakcyjne i mocno mijają się z prawdą. Tylko jeden z tekstów nie jest autorstwa Doyle'a - mowa o "Tajemnicy współautorów", którą napisał J.M. Barrie (twórca Piotrusia Pana).
Nie jest to arcydzieło literackie, ale też raczej nie taki był cel. Za to jestem pod wrażeniem pomysłowości autora i dystansu do własnej twórczości. To ciekawe jak autor potrafi kpić z postaci, która zapewniła mu ogromną sławę. Dla fanów Sherlocka Holmesa jest to świetne uzupełnienie kanonu i ciekawostka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz