"Życie jest krótkie. Łam zasady, wybaczaj szybko, całuj powoli, kochaj naprawdę, śmiej się bez umiaru i nigdy nie żałuj niczego, co cię rozbawiło. Nie da się nas skwantyfikować; pożądania się nie zmierzy. (...) pamiętajcie... śpiewajcie, jakby nikt was nie słyszał; żyjcie, jakby raj był na Ziemi. W tym miejscu chciałbym powiedzieć coś głębokiego i pozbawionego sensu, na przykład: „Bądźcie wierni sobie”, ale tak naprawdę pierwsze, co musimy zrobić, to ZABIĆ WSZYSTKICH PRAWNIKÓW."
Tak zaczynają się "rockowe wspomnienia" Stevena Tylera" i już ten krótki fragment pokazuje, jaka jest ta książka. Dzika, nieujarzmiona, nieprzewidywalna. Pełna chaosu, przekleństw, narkotyków, seksu i muzyki. I tak - prawdopodobnie podczas czytania będzie Was wkurzał hałas w jego głowie.
Steven Tyler jest postacią niezwykłą. Jest szalony - sam to przyznaje, jednocześnie porywczy i łagodny. To widać nawet na zdjęciach - nie trzeba go słuchać, wystarczy spojrzeć na Stevena Tylera, żeby wiedzieć, że w jego głowie musi dziać się coś wyjątkowego. W swojej autobiografii przeprowadza nas przez całe swoje życie, od dzieciństwa aż po dzień dzisiejszy. Opowiada o swoich pierwszych krokach w muzyce, o tym jak poznał Joe Perry'ego, jak powstał Aerosmith i jak później potoczyło się jego życie. Opowiada też o swoich relacjach z kobietami, o narkotykach i o tym jakie jest życie gwiazdy rocka. Bo wcale nie jest usłane różami.
Cała ta książka jest jednym wielkim ciągiem myśli Stevena. Czytając słyszałam w głowie jego głos, to jak moduluje słowa i czułam wszystkie jego emocje. To akurat dosyć przerażające doświadczenie - mieć podane na tacy wszystkie emocje seksoholika, narkomana, alkoholika, lekomana i rockmana z kilkudziesięcioletnim stażem. Ale taki właśnie jest Steven Tyler. Świadom wszystkiego co robił i jakie błędy popełniał. Nie próbuje się spowiadać ani tłumaczyć. Nie sili się na morały, bo doskonale wie, że niema do tego prawa. Prawdopodobnie niczego nie żałuje, choć zdaje się, że rozważa czy kilka spraw w życiu można było rozegrać inaczej. Takie było życie gwiazdy i z tym trzeba żyć.
Książka jest wyjątkowa. Jest wulgarna, sprawia, że ma się ochotę skrytykować i potępić nie tylko autora, ale cały rockowy świat - od muzyków, przez management, aż po producentów. Z drugiej strony z tych wszystkich opowieści wyłania się obraz normalnego... wróć! normalnego na pewno nie, ale po prostu człowieka. Ojca, syna, męża. Faceta, który nie potrafi sobie do końca poradzić z tym wszystkim co przyniosła mu wielka sława. Dowiadujemy się nie tylko o kilku odwykach, na których był przez lata, ale też o problemach zdrowotnych, do których doprowadziło go robienie tego co kocha najbardziej. Bo nie da się ukryć, Steven Tyler kocha muzykę. On JEST muzyką.
Dla fanów rocka, a zwłaszcza Aerosmith, jest to świetna lektura. Steven ujawnił kulisy powstawania większych i mniejszych przebojów, współpracy z innymi muzykami (choć Joe Perry z pewnością ma trochę inne spojrzenie na niektóre sytuacje...), tras koncertowych. Ale to z pewnością nie jest książka dla każdego. Niezainteresowanych może znudzić albo zniechęcić. Jak nie samym językiem to sposobem narracji. No i dobrze jest znać angielski, bo bardzo często przytaczane są teksty piosenek w oryginale. Trudno nadążyć nad Stevenem, jego sposobem wysławiania się, ilością porównań i metafor. Muszę przyznać, że choć byłam bardzo ciekawa tej książki, to chwilami czytało mi się bardzo ciężko i próbowałam zrozumieć... co właściwie autor miał na myśli?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz