Różne są powody, dla których sięgam po daną książkę. Ciekawa okładka, opis na odwrocie, pozytywne recenzje, intrygujący tytuł albo temat, seria wydawnicza, cykl... Ale zdecydowanie najczęściej decyduje AUTOR. I tak było też w tym wypadku. James Frey to jeden z moich ulubionych pisarzy. "Milion małych kawałków" jest jedną z najlepszych książek jakie kiedykolwiek miałam w rękach. Uwielbiam sposób w jaki pisze, jego język i sposób kreowania świata. I choć od wydania nowej książki minęło już trochę czasu, nie ma mowy, żebym nie sięgnęła w końcu po "Ostatni Testament".
Wszystkie światowe religie na coś czekają. Taki ich los. Czekamy na znak, koniec świata, sąd ostateczny, Proroka, Jezusa, Boga, Anioła, Mesjasza... A co by było, gdyby rzeczywiście przyszedł? Prawdopodobnie nic wyjątkowego. Powtórzyłoby się wszystko to, co głoszą święte księgi o jego poprzednikach - byłby nierozumiany, prześladowany i poświęciłby się dla ludzkości.
"Ostatni Testament" to próba opowiedzenia co by było gdyby na ziemi w dzisiejszych czasach pojawił się Mesjasz. Tym Mesjaszem jest Ben Zion Avrohom, przedstawiający się jako Ben Jones. Ben urodził się w Nowym Jorku, w ortodoksyjnej żydowskiej rodzinie i wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że jest wyjątkowy. Życie go nie oszczędzało - od dzieciństwa był gnębiony przez ojca i brata, wyrzucono go z domu. Kiedy ujawniają się jego mesjańskie zdolności świat wcale nie staje się dla niego lepszy. Choć nikt kto ma z nim styczność nie ma wątpliwości co do jego wyjątkowości, to nie jest łatwo im to zaakceptować. Bo Ben nie jest Mesjaszem jakiego oczekiwali Chrześcijanie, Muzułmanie, Żydzi czy ktokolwiek inny. Neguje zasadność istnienia religii i Boga takim jakim go ludzie wykreowali. Nie chce być wielbiony, nie chce się modlić i nie wymaga tego od innych. Jedynym co głosi jest... miłość.
Historia życia Bena przedstawiona jest w kilkunastu rozdziałach, z których wszystkie napisano z perspektywy osób, które miały z nim styczność. Są wśród nich biali i czarni, Żydzi, Chrześcijanie, ateiści, księża, rabini, członkowie sekty, lekarze, policjanci... Każdy z nich opowiada o tym jak poznał Bena i jak ta znajomość zmieniła jego życie, co dla nich zrobił, a przy okazji płynnie przechodzimy przez wszystkie wydarzenia w życiu nowego Mesjasza. Świetnym zabiegiem, z którym spotkałam się chyba pierwszy raz, jest wyróżnienie części tekstu innym kolorem. Wszystkie słowa Bena są pisane czerwoną czcionką. Bardzo ciekawy efekt i bardzo pomocny swoją drogą, bo Frey nie ma w zwyczaju wyróżniać za bardzo dialogów.
James Frey uwielbia wzbudzać kontrowersje. Mam wrażenie, że to go dodatkowo napędza, ale trzeba przyznać, że wychodzi mu to świetnie. W przypadku "Ostatniego Testamentu" mógł narazić się nie tylko konkretnej grupie ludzi, ale wyznawcom wszelkich religii. Bo jak to? Mesjasz miałby nie być takim jak go opisano setki, tysiące lat temu? Miałby twierdzić, że święte księgi są nieaktualne i przestarzałe? Że nijak mają się do współczesnego świata? Że Niebo i Piekło nie istnieją?
Ta książka może wzbudzać bardzo skrajne emocje. Może kogoś urazić, zdenerwować, albo zmienić sposób myślenia. Jest moim zdaniem genialna, ale sięgacie po nią na własną odpowiedzialność.
Przyznam szczerze, że nie słyszałam o tym autorze. Fabuła mnie strasznie zaciekawiła, nie ukrywam.
OdpowiedzUsuńPolecam poza Testamentem "Milion małych kawałków" :) "Jasny słoneczny poranek" nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia...
Usuń