7 marca do kin wchodzi film "Kamienie na szaniec". Pójdę z pewnością, mam nadzieję, że się nie zawiodę. Książkę czytałam w szkole, minęło od tego czasu już kilka lat, więc postanowiłam ją sobie przypomnieć. Kiedy jak nie teraz, przed filmem? Sięgnęłam więc na regał i wróciłam do opowieści Aleksandra Kamińskiego o dzielnych chłopcach, którzy nie bali się niemieckich kul...
Długo myślałam co mogę napisać o tej książce. Jest (chyba nadal...?) w kanonie lektur, więc każdy miał z nią jakąś styczność, nawet jeśli nie przeczytał od deski do deski. O "Kamieniach na szaniec" pisano już recenzje, opinie, opracowania i szkolne rozprawki. Mimo wszystko postanowiłam poświęcić tej książce notkę w nadziei, że ktoś sobie o niej przypomni i postanowi sięgnąć do niej po latach. A może ktoś, komu brakowało dawniej cierpliwości zdecyduje się nadrobić braki?
Kiedy pierwszy raz sięgnęłam po "Kamienie na szaniec" nie byłam jeszcze szczególną fanką książek. Ot, lektura - trzeba przeczytać. Pamiętam, że początkowo byłam trochę znudzona i trudno było mi przebrnąć przez kolejne strony. Ale czytałam - były ferie zimowe, siedziałam w Zawoi i wieczorami nie miałam co robić, więc czytałam dalej. Aż w końcu doszłam do konkretnych akcji, w których brali udział Zośka, Alek i Rudy. Najpierw Mały Sabotaż, potem zapierająca dech akcja pod Arsenałem, w końcu uwolnienie więźniów z pociągu w Celestynowie... I wpadłam. Ostatecznie byłam pod wielkim wrażeniem, co naprawdę w przypadku lektur szkolnych nie zdarza się zbyt często. Ze wspomnień znajomych i tego co czytam w internecie wynika, że nie byłam jedyna i to rzeczywiście jest jedna z najlepiej odbieranych lektur. Pod warunkiem, że ktoś podejmie próbę przeczytania.
Wracając do "Kamieni na szaniec" po kilku latach miałam wobec tej książki wielkie oczekiwania. Pozytywne wspomnienia zrobiły swoje. Ku mojemu zdumieniu... wciągnęła mnie jeszcze bardziej. To pewnie kwestia większej świadomości historycznej i wiedzy, bo zwyczajnie lepiej tę książkę zrozumiałam. Mimo to wciąż muszę sobie czasem powtarzać, że to nie fikcja literacka, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, i że jej bohaterowie kiedy zginęli byli często młodsi ode mnie. Ich sposób myślenia i dojrzałość są dla mnie wciąż nie do pojęcia.
Tak się złożyło, że moje ponowne czytanie "Kamieni..." zbiegło się w czasie z ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie. Nawiązania i porównania nasuwały mi się same i pomyślałam, że wciąż są na tym świecie (a nawet całkiem blisko nas) ludzie, którzy są gotowi stanąć do walki o swoją wolność i okupić ją krwią. I to jest bardzo dobra wiadomość. Idąc ulicą przyglądam się mijanym ludziom i zastanawiam się: co by było gdyby...? Kto z nich dziś malowałby na murach kotwice Polski Walczącej? Kto złapałby pierwszy samolot za granicę, żeby nie być w centrum niebezpiecznych wydarzeń?
fot. wawalove.pl
Wracając do "Kamieni na szaniec" po kilku latach miałam wobec tej książki wielkie oczekiwania. Pozytywne wspomnienia zrobiły swoje. Ku mojemu zdumieniu... wciągnęła mnie jeszcze bardziej. To pewnie kwestia większej świadomości historycznej i wiedzy, bo zwyczajnie lepiej tę książkę zrozumiałam. Mimo to wciąż muszę sobie czasem powtarzać, że to nie fikcja literacka, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, i że jej bohaterowie kiedy zginęli byli często młodsi ode mnie. Ich sposób myślenia i dojrzałość są dla mnie wciąż nie do pojęcia.
Tak się złożyło, że moje ponowne czytanie "Kamieni..." zbiegło się w czasie z ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie. Nawiązania i porównania nasuwały mi się same i pomyślałam, że wciąż są na tym świecie (a nawet całkiem blisko nas) ludzie, którzy są gotowi stanąć do walki o swoją wolność i okupić ją krwią. I to jest bardzo dobra wiadomość. Idąc ulicą przyglądam się mijanym ludziom i zastanawiam się: co by było gdyby...? Kto z nich dziś malowałby na murach kotwice Polski Walczącej? Kto złapałby pierwszy samolot za granicę, żeby nie być w centrum niebezpiecznych wydarzeń?
fot. wawalove.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz