Michael Douglas, Robert De Niro, Morgan Freeman, Kevin Kline. Przy takiej obsadzie film nie ma prawa być zły. Albo inaczej - nie ma prawa mi się nie podobać, bo czy jest dobry czy zły to nie mnie oceniać. A już na pewno trudno oprzeć się pokusie zobaczenia takiej plejady gwiazd na jednym ekranie.
Billy, Paddy, Archie i Sam to przyjaciele jeszcze z czasów dziecięcych. Po kilkudziesięciu latach Billy postanawia stanąć w końcu przed ołtarzem, u boku znacznie młodszej od siebie narzeczonej. Choć wiernych przyjaciół rozdzieliły już dawno setki kilometrów, teraz postanawiają znów się zabawić. Czy może być ku temu lepsza okazja, niż wieczór kawalerski w Mieście Grzechu?
Historia jest miła, przyjemna i choć czasami smutna, to w ogólnym ujęciu niesamowicie pozytywna i zabawna. Podczas seansu sala wielokrotnie zgodnie wybuchała śmiechem. Można powiedzieć, że scenariusz jest trochę zbyt cukierkowy i optymistyczny. Że takie historie w życiu się nie zdarzają. Ale przecież to Hollywood! W odrobinę przerysowany sposób pokazuje, że życie nie kończy się po pięćdziesiątce, że prawdziwa przyjaźń może przetrwać wszelkie burze, i że na miłość nigdy nie jest za późno. Przede wszystkim jest to świetna rozrywka i mam nadzieję obejrzeć ten film jeszcze nie raz.
fot. collider.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz