Na Allena chodzę w ciemno. Ma filmy lepsze i trochę gorsze, ale zawsze wiem, że będę się dobrze bawić w kinie i nie pożałuję kupna biletu. No i po prostu nie mogłabym opuścić jego nowego filmu, bo od kilku lat jestem na wszystkich. Tym razem było tak samo, pójście do kina na "Magię w blasku księżyca" było dla mnie czymś całkowicie naturalnym i oczywistym.
Muszę przyznać, że początkowo ten film mnie nie przekonywał. Wydawał mi się trochę nijaki i jakby... mdły. Ale im dalej w las tym większy kryminał, jako rzekła Joanna Chmielewska. Dosłownie, bo "Magia w blasku księżyca" ma w sobie coś z kryminału. Główny bohater, Stanley (Colin Firth), jest wybitnym iluzjonistą. Szczyci się tym, że poza własnymi zdolnościami, jest w stanie rozszyfrować i zdemaskować każdego szarlatana. Zgadza się więc obserwować Sophie (Emma Stone), która podaje się za medium i swoimi wizjami omamiła majętną rodzinę Catledge.
Sytuacja okazuje się jednak być bardziej skomplikowana niż zakładał Stanley, więc przez cały film towarzyszymy mu w rozterkach i próbach odkrycia prawdy o Sophie. Po drodze pojawia się oczywiście wiele wskazówek, które pomagają nam domyślić się jaka jest prawda. Ale przyznam, że zaufałam głównemu bohaterowi na tyle, że kiedy on zaczął wątpić w swój rozsądek, ja też nie byłam już pewna swoich teorii.
Sytuacja okazuje się jednak być bardziej skomplikowana niż zakładał Stanley, więc przez cały film towarzyszymy mu w rozterkach i próbach odkrycia prawdy o Sophie. Po drodze pojawia się oczywiście wiele wskazówek, które pomagają nam domyślić się jaka jest prawda. Ale przyznam, że zaufałam głównemu bohaterowi na tyle, że kiedy on zaczął wątpić w swój rozsądek, ja też nie byłam już pewna swoich teorii.
Najmocniejszą stroną tego filmu jest właśnie grany przez Colina Firtha główny bohater. Standardowo już ma cechy Allena, ale jakby w połączeniu z Sherlockiem Holmesem i Herculesem Poirot. Jest złośliwy, arogancki, zadufany w sobie, neurotyczny i zapatrzony w Nietzschego. Jest idealny. Emma Stone jest co prawda całkiem wdzięczna i nieźle sprawdza się w roli egzaltowanej medium, ale szczerze powiedziawszy nie zachwyciła mnie. Z ról kobiecych dużo lepsze wrażenie zrobiła na mnie, grająca ciotkę Stanleya, Eileen Atkins. Wszystkiemu towarzyszy piękna sceneria Lazurowego Wybrzeża i chociażby dla tych słonecznych obrazków warto było wybrać się do kina w jesienny wieczór.
Podsumowując - nie jest to jeden z najlepszych filmów Woody'ego, ale jest całkiem niezły. Ma mocne momenty, kilka zabawnych fragmentów, a rozterki i niepewność głównego bohatera (a tym samym jakby nie było samego reżysera) co do istnienia życia pozagrobowego są całkiem ciekawą odmianą.
Podsumowując - nie jest to jeden z najlepszych filmów Woody'ego, ale jest całkiem niezły. Ma mocne momenty, kilka zabawnych fragmentów, a rozterki i niepewność głównego bohatera (a tym samym jakby nie było samego reżysera) co do istnienia życia pozagrobowego są całkiem ciekawą odmianą.
fot.1: ars.pl
fot.2: iris.theaureview.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz