Wojciech Smarzowski nie jest moim ulubionym reżyserem. Wręcz przeciwnie. Jego filmy są dla mnie zbyt dobitne, wulgarne, naturalistyczne. Może się nie znam, może nie rozumiem reżyserskiej wizji, ale przytłaczają mnie, przerastają i po każdym obiecuję sobie, że nigdy więcej. Powtarzałam to sobie po seansie "Drogówki", a mimo to dzisiaj zasiadłam w sali kinowej, żeby zobaczyć "Pod Mocnym Aniołem. Są trzy powody, dla których złamałam daną sobie obietnicę i pewnie złamię ją jeszcze kilka razy.
1. Aktorzy
Czegokolwiek bym o Smarzowskim nie mówiła muszę mu przyznać, że ma fantastycznych aktorów. Każdy jego film jest świetnie obsadzony i genialnie zagrany. Angażuje Roberta Więckiewicza (mój numer jeden wśród polskich aktorów), Kingę Preis (którą uwielbiam pod wieloma względami), Mariana Dziędziela, Jacka Braciaka, Arkadiusza Jakubika, Bartłomieja Topę... można tak wymieniać bez końca. Ewidentnie Smarzowski ma swoich ulubieńców, którzy są też moimi ulubieńcami. A nic mnie nie motywuje do obejrzenia filmu bardziej niż dobra obsada aktorska.
2. Tematyka
Aktorzy swoją drogą, ale przynajmniej minimalnie musi mnie zaintrygować tematyka. Film musi mieć to COŚ. Smarzowski ma dobre pomysły, które zawsze do mnie trafiają i stwierdzam, że chyba muszę sprawdzić co z tego wyjdzie. Problem polega na tym, że filmy przybliżają głównie zwiastuny, a do tych ładuje się najlepsze sceny i składa się je tak, żeby przyciągały jak najbardziej. Potem może się okazać, że zwiastun był lepszy od samego filmu. Tak było chociażby w przypadku "Drogówki".
3. Reklama i propaganda
Genialny film Smarzowskiego, Nowy hit twórcy "Drogówki", Film roku, Najlepszy polski film ostatnich lat... Filmy Smarzowskiego mają po prostu świetną reklamę. Zwiastuny i hasła dopracowane na tyle, że potrafią z łatwością wmówić mi, że ja KONIECZNIE muszę zobaczyć ten film. I to nie kiedyś tam. Ja muszę go zobaczyć jak najszybciej, w kinie! Poza obsadą aktorską to zwiastuny zazwyczaj decydują czy chcę iść do kina. Oglądam i stwierdzam: tak, nie, być może. I niestety zwiastuny filmów Smarzowskiego zazwyczaj oglądam, mówię "ooo, może być dobre!", a potem widzę reżysera i wydaję z siebie głuchy jęk rozpaczy.
Na "Pod Mocnym Aniołem" poszłam pod wpływem wszystkich trzech wymienionych punktów. Wyszłam z mieszanymi uczuciami, bo chociaż sam film wydał mi się ciekawy, to znowu dobiła mnie ta dosłowność. Ale może akurat ten temat powinien być tak pokazany...? Może o to chodzi, żeby zobaczyć to wszystko dosłownie? Mimo wszystko wolałabym nie musieć oglądać takiej ilości ludzkich wydzielin na wielkim ekranie... Nie twierdzę, że film jest zły, bo nie jest, ale dla mnie znów jest zbyt naturalistyczny. Za to postanowiłam przeczytać książkę Pilcha, która była pierwowzorem. Lepiej późno niż wcale.
fot. film.onet.pl
fot. film.onet.pl
Nie byłam jeszcze na "Pod Mocnym Aniołem", ale na pewno się wybiorę, bo lubię filmy Smarzowskiego, zwłaszcza Drogówkę, Dom Zły i Wesele.
OdpowiedzUsuńNo, ja nie jestem akurat mocno wrażliwa na takie rzeczy, więc wszelakie ludzkie wydzieliny mnie aż tak nie raziły. Mimo wszystko nie do końca byłam usatysfakcjonowana filmem, ale to tak samo jak ileś lat temu książką. W sumie muszę przyznać, że z tego co pamiętam film oddaje dość wiernie klimat powieści Pilcha.
OdpowiedzUsuńNo ale kreacja Więckiewicza... I Dorocińskiego, choć malutka - to warto było zobaczyć.
Ja też nie jestem jakoś szczególnie wrażliwa, ale nie lubię kiedy jest takich scen za dużo. Tak samo jak nie lubię filmów akcji, w których jest mnóstwo krwi. Trochę na zasadzie "dajmy im coś szokującego to im się spodoba"...
UsuńDo tej pory nie znosiłam filmów Smorzowskiego. Ale na tą premierę się wybieram, reklamy mnie zachęciły. Poza tym mam zamiar przeczytać książkę Pilcha.
OdpowiedzUsuńrzeczywiście jego filmy niesamowicie przyciągają, chociaż od początku wiadomo, ze to nie będzie opowieść o pięknym świecie.
OdpowiedzUsuń