Od roku słyszałam: "Pojedź ze mną na Woodstock". No to pojechałam. Pełna obaw i lęków, bynajmniej nie związanych ze strasznymi opowieściami jaki to tam syf, brud, ubóstwo i degrengolada społeczna. Po prostu duże masy obcych ludzi mnie trochę przerażają, podobnie jak totalnie nowe sytuacje, w których potencjalnie mogę się nie odnaleźć. Woodstock to OGROMNE masy obcych ludzi, którzy mają swój własny świat (właściwie to więcej niż jeden) w którym potencjalnie można się nie odnaleźć. To nie brzmi dobrze, serio. Mimo to pokonując przed wyjazdem klasyczne reisefieber zapakowałam swój plecak do granic jego wytrzymałości, wdziałam glany na nogi i au revoir.
Stanowczo odmówiłam podróży pociągiem (pomimo całej sympatii do tego środka transportu) i chwała mi za to. Transport postanowiliśmy więc znaleźć w internecie i tu ukłon w stronę blablacar.pl i podobnych portali, bo idea jest super. Odnaleźliśmy kierowcę oferującego przystępną cenę i pasujący nam termin, po czym w całkiem dobrych warunkach (ok, 5 osób w osobówce nie jest może synonimem komfortu, ale to nadal lepsze od pkp!) ruszyliśmy w środowy wieczór w stronę Kostrzyna. Po drodze liczne atrakcje, w tym pilotowanie po autostradzie motocyklisty w prawie pustym bakiem do najbliższej stacji benzynowej.
O 23:30 byliśmy już na miejscu, ruszyliśmy na pole, znaleźliśmy miejsce pod namiot i poszliśmy zwiedzać. Tu nastąpił moment kryzysowy, bo jak wiadomo w nocy wszystko wygląda straszniej. Tłum, hałas, mój kompletny brak orientacji w tym nowym terenie - generalnie przerażenie paraliżowało mi wszystkie nerwy. Ale przetrwałam tę noc, a przy świetle dziennym otaczający mnie chaos (nikt mi nie wmówi, że tam nie panuje chaos) okazał się być mniej straszny i nachalny. Powoli przyswoiłam co, gdzie, jak i dlaczego, i zaczęłam wdrażać się w ten rytm. W piątek popołudniu czułam się już prawie jak u siebie.
Sam festiwal jest przedsięwzięciem tak ogromnym i rozbudowanym, że nadal ciężko mi to pojąć. Ustalenie gdzie powinno się być i kiedy, żeby uczestniczyć we wszystkim co nas interesowało wymagało niemałych zdolności logistycznych i nie zawsze się udawało, bo okazuje się, że nie można być w dwóch miejscach jednocześnie (bez sensu.) a poza tym czasem trzeba spać i jeść (no przynajmniej ja muszę!)...
Świetne były spotkania z Kubą Wojewódzkim i Grzegorzem Miecugowem. Fantastyczny był koncert Artura Andrusa na małej scenie, gdzie był absolutny szał ciał :D Koncert Emira Kusturicy z No Smoking Orchestra był porywający pomimo lekkiego zamulenia późną godziną. Na Leningradzie bawiłam się genialnie. Mech i Kaiser Chiefs słuchane co prawda nie pod sceną, ale siedząc przy namiotach - świetne uczucie tak sobie leżeć, patrzeć w niebo, pić piwo... a w tle mieć TAK DOBRĄ muzykę na żywo. Dalej nie wymieniam, bo za dużo tego. Poza tym była ścianka wspinaczkowa i sto milionów innych atrakcji, z których co najmniej połowy nie widziałam.
Skłamałabym mówiąc, że cały Woodstock jest idealny, a ludzie bez skazy. Tam jest kilkaset tysięcy osób w różnym wieku, o różnych poglądach, wychowaniu, temperamencie - nikt nie ma prawa uogólniać mówiąc, że oni wszyscy są dobrzy albo źli. W większości są tam po to, żeby się dobrze bawić w pozytywnej atmosferze, serio. Pomagają sobie wzajemnie i uśmiechają się. A nawet jeśli ktoś Cię przypadkiem uderzy i wytrąci Ci puszkę piwa z ręki to potrafi się wrócić i oddać Ci swoje (true story!) ;) Ale nie da się na darmowej imprezie, gdzie nie panuje żadna selekcja uniknąć kilku czarnych owiec, które później media skrzętnie wyłapią i wokół nich stworzą własną legendę Woodstocku. Tak samo jak nie da się uniknąć na tak wielkiej imprezie kilku niedociągnięć organizacyjnych. Mimo wszystko ogólne wrażenie jest pozytywne. Genialna jest panująca na festiwalu różnorodność - każdy znajdzie tam miejsce dla siebie: koncerty bardzo różnych kapel, spotkania z ludźmi, warsztaty z których można wynieść coś wartościowego, nowe umiejętności albo wiedzę. Jedynym warunkiem jest zgoda na dość spartańskie warunki bytowe (chociaż niektórzy się potrafili urządzić...) i duże ilości kurzu ;)
Na koniec chciałabym dać wyraz mojemu uwielbieniu dla najważniejszej z Woodstockowych służb - Straży Pożarnej! Gdyby nie wozy z których od czasu do czasu oblewano chętnych (a chętni było wieeeelu) zimną wodą, to prawdopodobnie wszyscy zdechlibyśmy z gorąca i duchoty!
Opowiadać pewnie można by w nieskończoność, ale trudno oddać dokładnie to wszystko co się tam dzieje i jaka atmosfera panuje. Jedno jest pewne - jest jedyna w swoim rodzaju i dlatego ludzie tak tam lgną.
PS. Wbrew planom nie skoczyłam na bungee, ale była to świadoma decyzja wynikająca z braku czasu bądź upału. I tak jeszcze skoczę przy innej okazji ;))