Krótko o filmie "Wielki Gatsby", bo nie mam weny, żeby się na ten temat rozpisywać, a poza tym nie bardzo czuję się kompetentna do recenzowania filmów. Uwaga, nie uważam na spoilery, więc jeśli ktoś nie czytał książki i nie widział filmu, to może tu nieopatrznie poznać jakieś niechciane szczegóły ;)
Nie widziałam Gatsby'ego z Redfordem. Nie mam pojęcia jaki to był film, jak był zagrany i nakręcony. Nadrobię, bo jestem ciekawa. Czytałam za to książkę, w dodatku całkiem niedawno, więc obraz Wielkiego i pozostałych bohaterów mam w pamięci dość świeży. Spotkałam się w sieci z niezbyt pochlebnymi opiniami o filmie - że przerysowany, że postawiono na show, że postaci są nieautentyczne. A ja po wyjściu z kina stwierdziłam, że dokładnie taki był Gatsby w mojej głowie, kiedy czytałam książkę. Zarówno on, jak i Daisy, a przede wszystkim Jordan - wszyscy byli nienaturalni i tak wyraźni, że wręcz przerysowani. Wszystko było pełne blasku, splendoru i bogactwa. A sam Jay Gatsby w tym wszystkim wycofany. Z jednej strony zdeterminowany i dążący do swojego celu, a z drugiej speszony obecnością kobiety, którą kocha. Szaleniec, który całe swoje życie podporządkował temu jednemu celowi - być Wielkim i odzyskać ukochaną. Stworzyć dla niej raj. Był w nią wpatrzony tak, że wzbudzało to we mnie aż dreszcze, bo to taki rodzaj miłości, który trochę przeraża. Nieobliczalny. Pomimo moich wcześniejszych obaw Leonardo DiCaprio świetnie do tej roli pasował. Cały Gatsby ukryty był w jego twarzy, oczach - można było wyczytać dokładnie kim on jest. Fantastyczna dla mnie była scena, w której Jay oprowadza Daisy po swoim zamku, a właściwie - po jej zamku. Moment, w którym rzuca jej wszystko do stóp. Dopiero w tym momencie jest szczęśliwy, a jego dom naprawdę pełny. Przepiękny był też samochód Gatsby'ego - dokładnie taki jak być powinien. Tobey Maguire jako Nick Carraway był doskonałym narratorem, nie narzucał się, obserwował wszystko z boku.
Co więcej, uważam, że niektóre rzeczy w filmie były wręcz za słabo zaakcentowane. Mit narastający wokół Gatsby'ego powinien być bardziej uwypuklony, domysły kim jest rozrastać się do niebotycznych rozmiarów. Podobnie z postacią Tom'a, która wydała mi się wciąż za mało szalona i za mało zakochana w Myrtle. Nie do końca podobała mi się muzyka w scenach z przyjęć u Gatsby'ego. Po prostu mi tam nie pasowała. Ale to jedyne co mogę temu filmowi zarzucić.
Poza tymi szczegółami "Wielki Gatsby" był dokładnie taki jakim być powinien. Pełen przepychu, szalony, trudny do powstrzymania. Co najważniejsze - przez ponad dwie i pół godziny w kinie ani przez moment się nie nudziłam.
Po sesji zabieram się za ten film, strasznie o nim głośno. :) Choć w sumie książka tak średnio mi się podobała, no ale DiCaprio zawsze spoko :D
OdpowiedzUsuńJa mam wrażenie, ze dopiero po obejrzeniu filmu ta książka do mnie w pełni dotarła. A zazwyczaj jestem przeciwniczką ekranizacji ;) rzadko się zdarza, żeby film dopełniał książkę, a ten to robi kolorem i całym show.. :)
Usuń