Day 12 - A book you love but hate at the same time.
Książka, którą jednocześnie kochasz i nienawidzisz.
Książka, którą jednocześnie kochasz i nienawidzisz.
Jest jedna książka, która budzi we mnie skrajne emocje. Z jednej strony bardzo mi się podobała, a z drugiej buntowałam się przeciwko temu jak została zakończona. Chodzi o "Hańbę" J. M. Coetzee. Pozwolę sobie zamieścić tu tekst, który opublikowałam po jej przeczytaniu na BiblioNETce.
Sięgnęłam po "Hańbę"... Kiedyś pod wpływem jakiegoś impulsu wylądowała w schowku, a po ostatniej wizycie w bibliotece - fizycznie w moich rękach. No i przeczytałam, ale jakoś nie potrafię się z tą książką "pogodzić". Podobała mi się, owszem... ale ciągle coś we mnie ryczy protestem przeciwko takiemu zakończeniu, przeciwko bohaterom.
Od początku.
David. Właściwie to niemal do samego końca go rozumiem. Nie zastanawiałam się czemu nie chciał się bronić w trakcie procesu, czemu uciekł. Uznałam, że to dla niego szansa, żeby zacząć coś od nowa, bez pracy której nie lubi. Myślałam, że gdzieś na końcu tej drogi odnajdzie siebie, bo przecież już od pierwszych stron wydaje się być zagubiony. Ale z każdą kolejną stroną coraz bardziej jawił się jako człowiek, który nie wie czego chce i nawet nie stara się tej swojej drogi szukać. Chce chronić córkę, ma swoją operę, w której sens sam nie wierzy, a na dłuższą metę nie ma żadnego planu na przyszłość. Nie wie gdzie zamieszka, co będzie robił. I na ostatniej stronie nie poddaje jak mówi kulawego psa, on poddaje siebie.
Lucy. Cóż... Kobieta, która w pewnym sensie odcina się od rodziny, żeby żyć po swojemu. Ma swoją farmę, robi to co lubi, nawet jeżeli warunki są niesprzyjające. Ma przyjaciół, swoje stoisko z warzywami i wydaje się być szczęśliwa. Tylko, że potem okazuje się, że wcale nie jest aż tak przywiązana do swojej farmy, wcale tak bardzo nie kocha miejsca w którym żyje i sposobu w jaki żyje... że nic jej nie trzyma na głębokiej prowincji. Po tym co ją spotkało mam wrażenie - i byłoby to jak najbardziej uzasadnione - że wręcz tą ziemię znienawidziła. Mogłaby wyjechać do Holandii, albo w jakiekolwiek inne miejsce, zacząć życie od nowa, poukładać siebie i wszystko dookoła. Ale zostaje. Uparcie tkwi w tym miejscu decydując się na spędzenie reszty życia wręcz w upokorzeniu, bo jak sama stwierdza - jest tam nikim. I może to kwestia mojego nieco buntowniczego charakteru, ale ja tego nie rozumiem, i chyba nie potrafię zrozumieć (podobnie jak David?).
Właściwie jedyną osobą, do której poczułam na koniec tej książki sympatię, jest Bev. Bo wie co robi, co musi robić - i to co robi jest straszne, ale ktoś musi, a tylko ona się tego podejmuje. Ona też się poddaje, ale poddaje się w inny sposób niż Lurie i jego córka... Bev Shaw poddaje się po wykorzystaniu wszystkich możliwości, poddaje się, bo nie ma innego wyjścia. Bev Shaw jest częścią ziemi, na której mieszka. Trudno wyobrazić sobie, że wyjeżdża i zaczyna życie w innym miejscu. Tam jest jej miejsce. Lucy i David nie mają swojego miejsca. Świadomie rezygnują z życia, które miałoby jakiś cel i sens. Tkwią w martwym punkcie, z którego wiadomo, że nigdy nic nie osiągną.
To smutna książka. Potwornie smutna książka o ludzkiej słabości i rezygnacji.
takie smutne też są potrzebne. wzbudzają emocje. pozdrawiam i z chęcią obserwuję : )
OdpowiedzUsuńI we mnie "Hańba" właśnie wzbudziła bardzo silne ;)
Usuń