Wyścigami konnymi zaraziła mnie Joanna Chmielewska. Chmielewska w ogóle miała ogromne zasługi w kwestii mojej edukacji hazardowej, bo zaraziła mnie też ruletką. Ale nie o ruletce będzie (przynajmniej nie dzisiaj), a o koniach. Biegających w kółko, z człowiekiem na plecach. Przeważnie.
Od czasu kiedy zaczęłam czytać Chmielewską wyścigi konne zaczęły mnie intrygować. A każda kolejna książka z wątkiem wyścigowym wciągała mnie w ten świat coraz bardziej. Z książek dowiedziałam się czym to się je, jakie mogą być zakłady, jakie konie i gonitwy. Zwyczajne, porządki, triple, kwinty, araby i kłusaki. Na padok, potem do kasy, bomba idzie w górę. Znałam to wszystko już dawno temu, jeszcze na oczy nie widząc toru wyścigowego.
Kiedy przeprowadziłam się do Wrocławia wiedziałam, że prędzej czy później skieruję kroki na Partynice i w końcu wykorzystam całą moją wiedzę w praktyce! Tak też zrobiłam i wsiąkłam. Przeczucie mnie nie myliło i wyścigi konne w praktyce okazały się równie interesujące jak w teorii. Teraz z przyjemnością od czasu do czasu w sezonie wybieram się na tor i spędzam tam pełen emocji i świetnej zabawy dzień.
Kiedy przeprowadziłam się do Wrocławia wiedziałam, że prędzej czy później skieruję kroki na Partynice i w końcu wykorzystam całą moją wiedzę w praktyce! Tak też zrobiłam i wsiąkłam. Przeczucie mnie nie myliło i wyścigi konne w praktyce okazały się równie interesujące jak w teorii. Teraz z przyjemnością od czasu do czasu w sezonie wybieram się na tor i spędzam tam pełen emocji i świetnej zabawy dzień.
Co jest w tym wszystkim takie fajne? Przede wszystkim zawsze lubiłam konie. Konie są piękne, wszystkie bez wyjątku. Mają w sobie coś takiego, że trudno oderwać od nich wzrok. Nie wiem jak można się ich bać, albo ich nie lubić, serio. Ja konie uwielbiam, próbowałam kilka razy nauczyć się jeździć, ale zabrakło mi systematyczności i nigdy za wiele w tej kwestii nie osiągnęłam. Kiedyś muszę to nadrobić. W każdym razie - największą zaletą wyścigów konnych są konie.
Nie jestem specjalistką i moja wiedza o koniach wyścigowych jest raczej intuicyjna. Tym fajniejsza jest zabawa, bo wybieram po prostu konia, który mi się spodoba - z wyglądu, imienia, pochodzenia albo wcześniejszych sukcesów, ale ciągle głównie w oparciu o intuicję. Podejrzewam, że tak długo jak będę amatorem nie zbankrutuję na tej zabawie. Bo przecież w oparciu o moje amatorskie przeczucie nie będę w konia ładować milionów.
Generalnie człowiek się do "swojego" konia przywiązuje. Kiedy już się na któregoś postawi, a konie startują z maszyny, zaczyna się ostre kibicowanie. Uwielbiam ten moment, kiedy wychodzą na ostatnią prostą, do celownika (czyli do mety) jest kilkaset metrów i zaczyna się prawdziwa walka. Utrzyma prowadzenie czy nie? Nadrobi początkową stratę? Może wystrzeli na finiszu jak z katapulty i nagle wyprzedzi wszystkich?
Zdarzają się też nieprzewidziane atrakcje. Na przykład spadający z siodła dżokeje i konie galopujące samopas po torze. Nie jest łatwo zatrzymać galopujące konie, które postanowiły ukończyć wyścig i jeszcze wydłużyć sobie dystans!
Z mojego punktu widzenia to świetne, pozytywne emocje i zdrowa dawka adrenaliny. Wcale nie wielkim kosztem, bo wstęp jest darmowy, program kosztuje zaledwie kilka złotych, a do obstawiania nikt nikogo przecież nie zmusza. Chociaż przy odrobinie szczęścia można wyjść na zero albo i delikatnie na plus. Do wyjścia bardziej na plus trzeba więcej szczęścia.
Pełen dobrej zabawy dzień na wolnym powietrzu - bezcenny! Jutro trzeci dzień wyścigowy na Partynicach - komu po drodze, polecam! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz